Artykuł
Zatopione okręty podwodne
ORP „Orzeł”, jedyny okręt podwodny, pozostający w służbie Marynarki Wojennej
W służbie został ostatni. O tym, czy w Marynarce Wojennej będą służyć kolejne okręty podwodne, politycy mają zdecydować jeszcze w tym roku
Największym zagrożeniem dla załogi na pokładzie okrętu podwodnego wcale nie jest nuda. Także na tym, który nie ma napędu atomowego i może pozostawać w pełnym zanurzeniu przez „ledwie” 20 dni. W wolnym czasie marynarze mogą np. poćwiczyć na stacjonarnym rowerku czy na wioślarzu. Największym zagrożeniem nie jest także brak wody. Bo tę do picia i mycia pozyskuje się za pomocą odsalarek (na okrętach starszych typów do mycia używano słonej, co często powodowało okrutne swędzenie).
Najgroźniejszy pod wodą jest ogień. Gdy na okręcie podwodnym wybuchnie pożar, wnętrze błyskawicznie robi się zadymione i nie ma czym oddychać. Pocieszać można się tym, że ogień powinien szybko wygasnąć z powodu ograniczonej ilości tlenu. Bo nie dość, że jest go niewiele, to jeszcze często jego stężenie w powietrzu na okręcie podwodnym jest nieco mniejsze niż w powietrzu atmosferycznym. Jednak to marne pocieszenie, jeśli w wyniku pożaru okręt osiądzie na dnie. Wtedy możliwości ratunku są dwie – mokra i sucha. Znacznie bezpieczniejsza jest ta druga, która polega na tym, że do okrętu podpłynie jednostka ratownik i zabierze załogę. Druga, mokra, polega na opuszczeniu okrętu przez załogę (w skafandrach, z małym zapasem tlenu) przez luk awaryjny lub luki torpedowe. Jednak zbyt szybkie wynurzenie może powodować u marynarzy chorobę dekompresyjną (kesonową).